„-Nie
chciałam złamać Ci serca…
-A
ja nie chciałem się w Tobie zakochiwać. Jak widać, wszyscy popełniały błędy.”
Nie miała pojęcia jak do tego doszło, że
na chwilę straciła czujność, co przypłaciła ostrym bólem serca. Przestała się
pilnować, przez co zakochała się bez końca. Przysięgała sobie po nocach, że
nigdy się nie zakocha, jednak wpadła w to uczucie całkowicie. Powinna wiedzieć
na co się zanosi i nie dać się zaskoczyć. Powinna, lecz tego nie zrobiła. Przy
Nim nie patrzyła dokąd zmierza. Raz po raz jedynie zatracała się w Jego oczach,
a On z dnia na dzień coraz bardziej obecny był w Jej świecie, w której spełniał
rolę chłodnej, orzeźwiającej fali. Płonął w Jej żyłach, nim zdążyła się
obejrzeć. Stała się uzależniona od Niego i miłości, którą mu darowała.
Uzależniona jak od silnego narkotyku, który mimo swojej mocy, nie pozwalał Jej
się nasycić. Nawet, gdy Go przy Niej nie było, zatracała się w niebieskości
Jego oczu, będąc całkowicie poza kontrolą. Gdy noc spowijała dzień, w Jej
głowie trwał tylko On. Mimo że Go nie było, czuła delikatną woń Jego ciała,
którą się odurzała i która jakże skutecznie Ją hipnotyzowała. Kiedyś myślała,
że nie mogłaby żyć bez Niego. Że nie zniosłaby bólu. Że nie wytrwałaby jednej
nocy z myślami, że Jego już nie ma. I miała rację. Co dnia umierała coraz
bardziej. W najbardziej drastyczny sposób, jaki istnieje. Jej dusza i ciało
umierało bez Niego. Nie mówiąc już o sercu, które zatrzymało się, kiedy
dowiedziała się, że Jego nie ma już na tym świecie, na którym żyje i Ona. Nie
zliczy ile razy płakała nad Jego zdjęciem. Nie zliczy ile razy wchodząc
pod prysznic, wsłuchując się w strumień lecącej wody, słyszała Jego głos. Nikt
nie ma pojęcia jak wszystko wokół boleśnie kojarzyło Jej się z Nim. Pragnęła
znów Go poczuć. Usłyszeć przepełniony ciepłem głos. Wielokrotnie zamykała się
sama na strychu, próbując odtworzyć Jego obraz, choć nigdy wcześniej nie
próbowała nawet dotykać sztuki malarskiej własnymi dłońmi. Nie mogła jednak
znieść, że wszystkie kolory związane z Nim, podstępnie rozmywał czas, który
nieubłaganie płynął przed siebie, nie oglądając się na Nią. Wszystkie kolory
zostały we śnie. Mogła o nich jedynie marzyć. Teraz świat postrzega i będzie
postrzegać w czarno-białych barwach, nie potrafiąc uronić nawet jednej łzy,
która choć w małym stopniu mogłaby oczyścić Jej duszę. Stała się tłem we
własnym życiu, nie czując nic innego oprócz bólu. Z nikim nie rozmawiała, choć
nieustannie pilnowała Ją Aśka. Szatynka bała się bowiem, że Jej przyjaciółka
kolejny raz ponowi próbę odebrania sobie życia. Myliła się jednak. Gdyby Emilka
miała to zrobić, już dawno by się to stało. Michael chciał, by żyła. Nie
umiałaby spotkać się z Nim twarzą w twarz, tam u góry, gdyby dobrowolnie odebrała
sobie życia. Wolała przechodzić nieludzkie męczarnie i katorgi, niżeli Go
zawieść. Mimo że została okradziona ze wszystkich możliwych uczuć, nadal
próbowała przetrwać godnie następny dzień. Czuła się słabo. Z dnia na dzień,
wydawałoby się, ze jest coraz chudsza i bledsza, lecz jak miała dodać sobie
sił? Najzwyczajniej była zdecydowanie za słaba, by wykrzesać z siebie
motywację, choć miała świadomość, że jest blisko od sprawienia zawodu Michiemu.
Gdy patrzyła na jedzenie, czuła jedynie, że mdli Ją coraz bardziej i bardziej.
Czy można myśleć o jedzeniu, kiedy nieludzki ból rozszarpuje duszę człowieka na
drobne kawałeczki?
-Emilko, musisz coś zjeść. Jesteś
nieludzko chuda, a i mam wrażenie, że zaraz mi się tutaj przewrócisz- mówiła
troskliwie, podsuwając pod nos rudowłosej talerz z kanapkami oraz kubek gorącej
herbaty.
-Nie
jestem głodna- powiedziała cicho, czując, że w głowie szumi Jej coraz bardziej.
Czuła jak opada z sił, lecz nie dawała sobie rady z przywróceniem dawnych sił,
choć w najmniejszym stopniu. Ludzie, którzy nie widzieli Jej jakiś czas, z
pewnością nie poznaliby Emilki na ulicy. Stała się nie tylko innym człowiekiem
wewnątrz, lecz zewnętrzna część dziewczyny również przeszła kategoryczne
zmiany. Szkoda, że na minus…
-Od
kilku dni nic jesz- warknęła, czując, że powoli traci cierpliwość. Była z
Emilką od dnia, kiedy dowiedziała się o śmierci Michaela. Żadne słowa jednak do
Niej nie docierały. Gdy szatyna coś mówiła, Emilia wpatrywała się tępo w
ścianę, całkiem oderwana od życia realnego. Wiedziała, że nie jest Jej łatwo,
lecz nie mogła zrozumieć dlaczego rany zamiast powoli się goić, jedynie się
pogłębiały…
-Mniejsza
z tym- nadal patrzyła w jasną ścianę w jadalni, szukając w swoim wzroku choć
jedno wspomnienie Michaela, które nie zostało wyprane z uczuć i kolorów. Na
próżno. Panika i rozpacz jedynie narastała i potęgowała na swej sile, a Jego
nadal nie było…
-Nie
bądź taką egoistką!- krzyknęła, uderzając pięścią o stół.- Są jeszcze ludzie na
tym świecie, którym na Tobie zależy! Zamiast ulżyć im w bólu, gdy patrzą na
Ciebie, Ty nawet nie próbujesz walczyć o siebie!- postawa rudowłosej wzbudzała
w Aśce jedynie irytację. Powinna kierować się raczej delikatnością, troską i
bezwarunkową obecność, lecz zmartwienie kiedyś i tak przeradza się nerwy, gdy
ktoś kto jest tak ważny, nie walczy o siebie, a nawet nie próbuje tego robić.
-Przepraszam-
wyszeptała jedynie, ledwo podnosząc się w drewnianego krzesła. Każdy krok,
który stawiała przepełniony był niepewnością i bezsilnością. Nie tylko
psychicznie stała się wrakiem. Fizycznie również gołym okiem widać było
wyniszczenie… Nic dziwnego, skoro ciągle czekała, chociaż tak naprawdę nie
mogła mieć nawet złudzeń, że się doczeka. Wstawiała rano z łóżka i czekała. Patrzyła
na coraz bledsze w Jej oczach ściany pensjonatu i czekała. Gdziekolwiek by nie
szła, wiązało się to z czekaniem. Gdy wracała, czekała. Spełniała swoje obowiązki
w pracy, jednocześnie bez większego zaskoczenia czekając. Ścieliła łóżko,
błądziła wzrokiem po książce, którą próbowała czytać i czekała. W nocy patrzyła
w gwiazdy, czekając. Cały czas czekała. Pragnęła by w końcu wrócił. Wrócił, bo
to przestało już być śmieszne… Czekała, choć nie miała na co.
-I
co ja mam już robić?- wyszeptała do siebie, wtapiając ręce w swe długie, ciemne
włosy. Brak pomysłów i jedyna pusta w głowie dała dać się we znaki. Próbowała
właściwie wszystkiego, aby pomóc przyjaciółce. Ona jednak raz po raz, odrzucała
Jej chęci, nawet nie mając świadomości jaki ból Jej przy tym sprawia. Zostało
jedno jedyne wyjście. Skoro Ona już nie dawała rady, ktoś inny musiał przejąć
pałeczkę i chociaż spróbować.- Cześć, Gregor- przywitała się ponuro z szatynem,
czując, że ręka, która trzymała przy Jej uchu telefon komórkowy, drży coraz
bardziej.- Nie, nie przyjeżdżam. Jeszcze nie teraz. Dzwonię po to, że musisz
przekonać Thomasa, aby porozmawiał z Emi. Sama już naprawdę nie daję rady…
Znać drugiego człowieka, to nie jest
równoznaczne z wiedzą jakie jest Jego ulubione warzywo, kolor, pora roku. Znamy
człowieka dopiero wtedy, gdy wiemy jak wywołać uśmiech na Jego twarzy bądź łzy
na policzku. Należy jednak mądrze dysponować tą wiedzą. Bo w życiu przeważnie
bywa tak, że ludzie znikają tak szybko, jak się pojawili, mydląc oczy różnego
rodzaju deklaracjami, w które do bólu wierzymy i chcemy wierzyć. Wmawiają, że
nasze zdanie ma znaczenie. Ba, że jest najważniejsze. W rzeczywistości, w
swojej głowie wiedzą swoje. Znają cele, do których chcą przekonać ludzi, którzy
stali się tylko niewinną ofiarą. A później- pyk. Światło gaśnie. Nie ma ich.
Zniknęli, skradając kawałek nas…
-Wiem,
że nadal strzelasz te swoje fochy, ale nie przyszedłem się z Tobą kłócić-
powiedział pewnie szatyn, wchodząc niespodziewanie do domu blondyna. Zastał
akurat Thomasa na wspólnej zabawie z Lilly, która w Jego oczach z dnia na dzień
stawała się coraz większa, jak i podobniejsza do swego ojca.
-Wyjdź
z mojego domu- wycedził, udając, że nadal bawi się ze swoją córeczką.
-Nie
po to tak nagimnastykowałem się wchodząc tutaj bezszelestnie, żeby teraz od tak
po prostu sobie wyjść- zasiadł na kanapie w salonie przepełnionym światłem,
lustrując sylwetkę blondyna.
-Nie
zamierzam się z Tobą cackać, Schlierenzauer- warknął stanowczo, spoglądając
przez ramię na szatyna.- Jeśli nie wyjdziesz z mojego domu w ciągu minuty,
Twoja buźka nie będzie już taka roześmiana.
-Rozmawiałem
z Aśką- szybko przeszedł do rzeczy, nie chcąc jeszcze bardziej narażać się blondynowi.-
Jesteś potrzebny.
-Aśce?-
roześmiał się.- Jesteś równie żałosny jak Ona. Jeśli myślisz, że coś dla Niej
zrobię, to się grubo mylisz- nadał śmiał się, nie spuszczając nawet na chwilę z
oka małej istotki, którą zabawiał.
-Dla
Emi- próbował wysilić się na naturalny i spokojny ton głosu, gdyż wiedział, że
nerwy nie są najlepszym doradcom w zaistniałej sytuacji, gdy blondyn naprawdę
mógł w dużym stopniu pomóc dziewczynie.
-Co
z Emi?- spytał obojętnie, lecz na Jego twarzy mimowolnie pojawił się grymas
zmartwienia.
-Z
dnia na dzień jest coraz gorzej. Nic nie je. Z nikim nie rozmawia. Ledwo trzyma
się przy życiu… Jest naprawdę niedobrze. Dłużej tak nie da się żyć…- mówił z
wyraźnym przejęciem i przerażeniem faktycznego stanu rudowłosej.- Jesteś chyba
jedyną osobą, która może coś tutaj zdziałać. Ostatnią deską ratunku…
-Nie
zamierzam nic zrobić- powiedział stanowczo, pewny swojego postępowania.- Ktoś
taki jak Emilia dawno został wymazany z mojej pamięci. Nie znam Jej i chyba
nigdy nie znałem. Zatem tracisz tylko swój czas.
-Jak
możesz tak mówić?- wykrztusił, nie czując nawet jak podnosi się z kanapy.-
Dopiero co umierałeś z miłości do Niej!- krzyknął, nie panując nad sobą i swoim
zachowaniem.
-Nie
krzycz przy moim dziecku, jasne?- zdołał wywarczeć.- Wynoś się stąd. Nie
liczcie nawet na jakąkolwiek moją interwencję- dopowiedział, odrywając wzrok od
Gregora, powracając do zabawy z Lilly.
-Kiedy
zdołałeś się tak zmienić, Thomas?- powiedział niedowierzająco, po czym zaraz
wyszedł z mieszkania Morgensterna. Jak usprawiedliwić zachowanie Thomasa? W
jaki sposób wytłumaczyć? Został zraniony, owszem. Jednakże tak szybko nie
przestaje się kochać. Może nie kochał prawdziwie? Może mylił się co do swoich
uczuć? Miłość jest w końcu nie tylko akceptacją drugiej osoby, taką jaką jest.
To przede wszystkim wzajemna pomoc w każdej sytuacji. To bezgraniczna opieka
nawet w niepotrzebnej sytuacji. To nieokreślone piękno, którego nie są w stanie
pojąć inni. Miłość to ciągłe udowadnianie własnych uczuć, mimo że dotkliwie
została zraniona… Teraz tylko On może sobie odpowiedzieć na pytanie czy
naprawdę kochał Emi, czy tylko tak mu się wydawało…
-Emi, co się z Tobą, do cholery,
dzieje?!- wiecznie uciekać nie mogła. Musiała zakończyć to, co powinna zrobić
już dawno. Dość kłamstw. Dość koloryzowania rzeczywistości, wmawiając sobie
jedynie wymuszone kłamstewka. Mimo braku sił, obiecała, że okaże się silna.
Odważy się. W końcu… Szkoda jedynie, że tak późno. Zdecydowanie za późno.- Aśka
nie chce mi nic powiedzieć. Mieszkasz w pensjonacie. Nigdzie nie mogę Cię
znaleźć. Wyglądasz gorzej niż ja po tak poważnej chorobie- wymieniał wysoki
blondyn, penetrując Ją swymi jasnymi jak woda oczami.- Co się dzieje?!-
spojrzała na Niego martwo, mając nadzieję, że chłopak odczyta coś z Jej oczu.
Tęczówek, które błagały o ukojenie. O choć chwilowe uśnieżenie bólu.- Nie
powiesz?- przerwał krótką chwilę ciszy, która zapadła pomiędzy młodym
małżeństwem.
-Nie
potrafię- wyjąkała cichutko, czując, że ciągle stąpa po cienkiej linie życia.
-Myślałem,
że kiedy weźmiemy ślub, wszystko będzie inaczej wyglądało- westchnął, zajmując
swe miejsce na zielonym podłożu obok Polki.
-Przepraszam,
że nie potrafię być dobrą żoną- powiedziała ze skruchą, chowając twarz pomiędzy
kolanami.
-Cokolwiek
by się nie działo, Emilko, jestem. Chcę, żebyś to wiedziała- ujął Jej dłoń,
lecz rudowłosa szybko wyrwała Ją z uścisku Bartka. Urażenie i odrzucenie.
Jedynie to wtedy poczuł.- Co jest?- spytał drażliwie, widząc reakcję dziewczyny
na Jego zbliżenie.
-Trudno
to wytłumaczyć- jęknęła cichutko, czując w sobie wewnętrzny płacz, lecz nie
miał on ujścia w postaci łez. Dlatego też, tak strasznie przeszkadzał i leżał
na duszy.
-Spokojnie…-
wtulił Ją do siebie, a Ona w tej samej chwili poczuła dziwne uczucie. Jakby
zdradzała Michaela. Jakby sprawiała mu ból. Jakby Go zawodziła. Drgnęła, co
wyraźnie poczuł blondyn.- Nasza miłość przezwycięży wszystko…
-Naszej
miłości nie ma…- wyszeptała, patrząc załzawionymi oczyma na postać blondyna.-
Nigdy nie kochałam Cię w Taki sposób…
-Ale
mówiłaś…
-Nie
umiałam zaprzeczyć, kiedy mi to powiedziałeś- przerwała mu, nieprzerwanie
wpatrując się w Jego smutne tęczówki.- Pierwszy raz komuś na mnie zależało…
Bartek… Nigdy nie doświadczyłam miłości, nawet rodzicielskiej. Kiedy zacząłeś
mówić mi jak bardzo mnie kochasz… To było tak wspaniałe uczucie… Ja… ja nie
wiedziałam, co robię, na co się porywam… Nic nie wiedziałam…
-W
takim razie po co zgodziłaś się na ślub?!- krzyknął pogardliwie na dziewczynę,
która nagle spuściła swój wzrok z sylwetki Bartka.
-Nie
umiałam powiedzieć „nie”- przyznała wstydliwie, wycierając pojedynczą kroplę
spływającą po Jej policzku.- Trochę za późno, ale…
-Trochę?!
Trochę?!- krzyczał jak opętany, mając w swych źrenicach jedynie pulsującą
nienawiść oraz głęboką urazę do Emilki.- Jak mogłaś mi tak rozwalić życie?!
-Nie
zapominaj dzięki komu je masz!- uniosła się natychmiastowo, na same wspomnienie
wydarzeń z przeszłości.
-
Zejdź mi z oczu- syknął z odrazą.- Natychmiast!- krzyknął, pchając przed siebie
gwałtownie dziewczynę, która jakby niesiona z wiatrem odleciała kilka metrów,
boleśnie upadając. Upadła i nie miała sił wstać. Nigdy jeszcze coś takiego Jej
się nie przydarzyło. Jeszcze nigdy nie czuła się tak bezsilnie we własnym ciele
jak teraz. Stała na czworaka, przełykając gorzkie łzy rozpaczy i paniki. Co
działo się z Jej ciałem? Czemu nagle przestało Ją słuchać? Dlaczego nie miała
siły iść na własnych nogach dalej?
Thomas…
Piszę do Ciebie ten list,
żeby ostatecznie się z Tobą pożegnać. Który to już raz się żegnamy? Trzeci?
Dobrze pamiętam? Cóż… Mniejsza z tym. Nie to jest teraz najważniejsze.
Chcę, żebyś wiedział, że
nigdy nie przestanie mi na Tobie zależeć. Nieważne czy będę w tej zabitej
dechami wsi, czy wyjadę na koniec świata albo w ogóle mnie tu nie będzie.
Jesteś kimś ważnym w moim sercu, naprawdę. Przez tak długi czas zwodziłam i
Ciebie, i siebie, bo mimo pewności uczuć, tak naprawdę nie wiedziałam co czuję.
Absurdalne, prawda?
Chciałam wyjaśnić Ci prawdę
na temat mojego „małżeństwa”, o ile można to tak nazwać. Wstyd przyznać się do
błędu, ale wierzę, że Tobie nawet teraz mogę ufać. To naprawdę tak strasznie
skomplikowane, że nie potrafię ubrać tego w słowa. Zatem warto z tego wszystko
jedynie wiedzieć, że nie potrafiłam odmówić. Ciągle wmawiałam sobie coś, co
jest nieprawdą, nie patrząc na swój własny ból, a na to co czują inni.
Zwłaszcza Bartek, który deklarował mi miłość. Później samo wyszło, a ja nie
umiałam mu się postawić. Nie umiałam powiedzieć, że nie chcę tego samego. Że
nie czuję tego samego… Stchórzyłam. Tylko tak można to nazwać. Wybacz…
Teraz, kiedy Michaela nie
ma, nawet nie masz pojęcia jak nie potrafię poskładać dwóch elementów układanki
swojego życia w całość. Najgorsza jest ta bezsilność. Chcę ze wszystkich sił,
ale nie umiem. Nie mam sił. To dokładnie tak, jakby ktoś podcinał mi ciągle
skrzydła. Wiem, że muszę. Nie chcę Go zawieść. Nie chcę zawieść również Ciebie,
Thomas. Mimo że mnie nienawidzisz… Sprawiałam Ci ból nieustannie, wiem.
Przepraszam. Choć tak jedno, banalne słowo nie cofnie przeżytych w zgryzotach
chwil. Odtrącałam Cię. Dawałam ciągle do zrozumienia, że nie chcę mieć z Tobą
nic do czynienia, a wbrew sobie, głęboko w swojej duszy, pragnęłam Cię. Za wszelką
cenę chciałam, byś miał wszystko co najlepsze. Kiedy Aśka oskarżyła Cię o coś
tak podłego, ja ufałam Tobie, nie Jej. Potrafisz to zrozumieć? Bo ja nie…
Wierzyłam człowiekowi, który tylko mnie krzywdził, kąsał każdego dnia, czytał
mój pamiętnik, upokorzył mnie przed Michim. A nie uwierzyłam własnej
przyjaciółce…
Tak, Thomas, kocham Cię.
Kocham Ciebie i Michaela. Nic tego nie zmieni. To dziwne, że mam w sercu dwie
osoby, wiem. Możesz tego nie rozumieć. Sama tego nie rozumiem. Michaela
pożądałam w każdym aspekcie życia. Był najpotrzebniejszym do życia tlenem.
Gdzie w tym miejsce dla Ciebie? Otóż, mimo że wyobrażałam sobie życie tylko u
boku Michiego, bez Ciebie nie mogłabym żyć. Musiałbyś być przy mnie, bo inaczej
uschłabym jak niepodlewana od miesięcy roślinka.
Każdą chwilę z Tobą
doceniam, szanuję i chowam głęboko w sercu, gdzie tylko ja mam dostęp. To więc
tyle. Wszystko, co chciałam Ci powiedzieć zawiera ten list. Jest niczym w
gąszczu moich uczuć, lecz choć w małym stopniu ulży mi, kiedy będę to wszystko
opuszczać.
Wspominaj mnie czasem
ciepło, proszę. Choć nie wiem czy mam prawo o to prosić…
Przepraszam jeszcze raz.
Dziękuję za wszystko. Żegnam na zawsze…
Emilia
♥♥♥
Piątek, 24.07.2015 r.
Dziwna sytuacja. Zależy mi,
choć nie powinno. To kara. Kara za to, że z taką łatwością dałem się podejść
tym niewinnym, na pozór, oczkom Emilii. Mówiąc, że Ona dla mnie nie istnieje,
mówię tylko i wyłącznie prawdę.
Ludzi nie rani się przez
przypadek. A Ona ciągle to robiła. Kiedyś wierzyłem, że jest niewinną,
nieskazitelną duszą, wśród innych pospolitych dusz, lecz teraz mam pewność, że
Jej dusza jest jedynie czarniejsza niż pozostałe. Najgorsze paskudztwa mają w
końcu najlepszy kamuflaż, prawda?
Cierpi… Cóż, zabrzmi
egoistycznie, ale teraz Jej kolej. Teraz nic już mnie nie obchodzi. Był Jej
czas. Był Nasz czas. Teraz na wszystko jest już za późno. Ale ja nie będę
żałować. Emilia może nawet nie żyć. Nie zrobi to na mnie większego wrażenia.
Jak sobie pościeliła, tak
się wyśpi…
______________________________________________
No to sprawa Bartka jakoś została wyjaśniona.
Mam głęboką nadzieję, że nie znienawidzicie mnie do reszty i zechcecie się podzielić ze mną opiniami nt. tego zaklęcia. :)
Widzimy się we wtorek,
buziaki. ;*
po raz kolejny doprowadziłaś mnie do płaczu, wiesz?
OdpowiedzUsuńto wszystko jest takie.. takie smutne i prawdziwe. Nareszcie trafiłam na bloga, w którym są problemy, które są bardzo realistyczne. Nareszcie czytam coś, co przypomina mi chwilami moje życie.. może dlatego aż tak bardzo się w to wszystko wczuwam..
Mam nadzieję, że Thomas jednak zmieni zdanie po przeczytaniu tego listu.. Emi może i nie postąpiła dobrze, ale zasługuje na drugą szansę..
A Bartek? no cóż, okazał się zupełnie innym człowiekiem.. wcześniej żywiłam do niego chociaż troszkę sympatii, bo poza tym, że nie podobał mi się ten cały ślub, nie zrobił nic takiego. W końcu nikogo nie można karać za uczucia, prawda? dzisiaj jednak przeszedł samego siebie.. wiem, że złość zrobiła swoje, ale cholera nie miał prawa tknąć Emi nawet palcem.. Co prawda, nie zrobił jej nie wiadomo jakiej krzywdy, ale w jej stanie każdy upadek może byś poważny..
Dziękuję Ci za tego bloga, bo dzięki Tobie zaczynam dostrzegać pewne aspekty, których wcześniej nie widziałam.. Nieświadomie pomagasz mi rozwiązać pewne problemy, wiesz ? ;)
Pozdrawiam serdecznie i czekam z niecierpliwością na następne zaklęcie <3
No kochana...
OdpowiedzUsuńJest mi smutno. Dlaczego? Bo Thomas jest tak skamieniały. Nie potrafi odrzucić tego wszystkiego w niepamięć i zacząć żyć na nowo. Dlaczego nie chce zrozumieć Emilki? Rozumiem, naprawdę rozumiem, że zraniła go tak bardzo, jak tylko zranić może mężczyznę kobieta, ale on w gruncie rzeczy robił to samo. On również wbijał szpile w serce Emilki. Niech o tym nie zapomina. Niech pamięta o tym, jakie zmartwienia fundował swojej Emilce. Najłatwiej jest obwiniać innych i nie dostrzegać tego, co samemu robi się źle... :c
Boli mnie to wszystko.. może tak samo jak ich dwoje.
Bartek bardzo mnie zdenerwował. Staram się go zrozumieć, ale nie potrafię. :x Chyba już go nie lubię...
Nie pozostaje mi nic innego, jak czekać na kolejną nowość. :3
Buziaki :*
Jak ty to robisz, co? Jak ty to robisz, że co chwilę płaczę?
OdpowiedzUsuńNie mów mi tylko teraz, że Milka znów spróbuje odebrać sobie życie? Jesteś niemożliwa, naprawdę. Wiem, że nie jest łatwo podnieść się po śmierci ukochanej osoby.. Wiem, że ciężko jest żyć bez niej.. Ale przecież nie zmienimy przeszłości. Dalej żyjemy, i trzeba to życie przeżyć prawdziwie. Mam nadzieję, że list dojdzie do Thomasa, za nim będzie za późno. Wiem, że on jest zraniony, ale nie może być obojętny wobec jej cierpienia! To nie na tym polega miłość, prawda? Bo po rozstaniu kochamy dalej, tylko tymi połamanymi częściami serca. I czuję, że Thomas próbuje właśnie tę miłość zagłuszyć. Nawet jego malutka córeczka Lily nie zastąpi mu Emi. Nikt mu jej nie zastąpi. NIKT... I mam jeszcze jedną sprawę do omówienia : Bartek. Od początku bloga stanowił przynajmniej dla mnie zagadkę. Po dzisiejszym rozdziale wnioskuję, że Bartek prawdopodobnie chorował na białaczkę (bądź inną chorobę potrzebującą przeszczepu) i dostał przeszczep od Emi. Mówił Milce, że ją kocha, ale myślę, że to była bardziej wdzięczność, niż miłość. Wdzięczność za uratowanie życia... Emi nigdy nie doświadczyła miłości : ani od strony chłopaka, ani od rodziców. To pewnie dlatego pomyliła litość z miłością... Brzmi trochę śmiesznie, ale właśnie tak myślę...
W każdym bądź razie czekam na następnego ;**
Matko jaki ten rozdział jest cudowny.! Co prawda, zachwycam się każdym Twoim dziełem, ale ten wyszedł Ci na prawdę rewelacyjnie. Co prawda, smutku tu nie brakuje w ogóle, ale i tak mi się podoba. Strasznie szkoda mi Thomasa, w życiu nie pomyślałabym, że to wszystko może się tak potoczyć. Wiedziałam, że Thomi w końcu tego nie wytrzyma. Nie dziwię mu się, ale żeby aż tak jej nienawidzić... ;c Przecież on ją kocha, jak to możliwe że z dnia na dzień tak znienawidził jedną z najważniejszych osób jego życia. Z drugiej strony, on też nie był bez winy, też ranił Emilkę. Nie lubiłam Bartka i tym bardziej nie polubię go po tym jak potraktował Emi. Nie mogę się doczekać kolejnego. <3 <3
OdpowiedzUsuńBuziaki :*
Rozdział cudowny <3
OdpowiedzUsuńKiedy go czytałam w moich oczach pojawiły się łzy..
Piszesz tak pięknie, że nie da rady się nie wzruszyć..
Po prostu kocham tego bloga <3
Smutno mi, że tak się to potoczyło..
Emi jest załamana , a Thomas wcale nie jest w lepszym stanie..
Tak łatwo można się pogubić ..
Nie dziwię się , że nienawidzi Thomas, Emi bo przecież doświadczył tyle bólu , cierpienia ale pomimo tego myślę,że powinien pomóc Emi bo nawet jeśli się kogoś nienawidzi trzeba tej osobie pomóc , bo przecież każdy z nas popełnia błędy , nikt nie jest idealny..
Ale mam wrażenie, że ta dwójka jeszcze natrafi na siebie..
Bo jest taka miłość, która nie umiera choć zakochani od siebie odejdą..
Bartek ? Cóż, cieszę się , że sprawa się wyjaśniła..
Chyba lepsza jest gorzka prawda od najsłodszego kłamstwa..
No nic czekam na dalszy ciąg :)
I już nie mogę się doczekać, nie wiem jak dotrwam do wtorku :*
Z niecierpliwością czekam nn :*
Pozdrawiam <3
Nie potrafię nic napisać, bo dławię się łzami, za dużo!! czekam na następny...
OdpowiedzUsuńJezusie, zabij mnie. Naprawdę.
OdpowiedzUsuńJak mogłam?!!?!?!? JAAAAAK? Czuję się okropnie :/ Zniknęłam ze świata blogowania na cztery miesiące i czytając ten rozdział widzę, że ominęło mnie coś wielkiego. Obiecuję, że w najbliższym czasie nadrobię. Tylko proszę, informuj mnie o nowościach. I bardzo Cię przepraszam ;c
Jak przeczytam, to napiszę dłuższy komentarz.
Tym czasem zapraszam do siebie na rozdział siódmy, który pojawił się po takim długim czasie :/
http://ciesz-sie-kazda-chwila.blogspot.com/
Przepraszam za spam i pozdrawiam :*
Kolejny raz brakuje mi słów, a łzy płyną po moich policzkach.
OdpowiedzUsuńNie mam pojęcia, dlaczego zawsze jak mam ci tutaj coś sensownego napisać to najprawdziwiej w świecie nie potrafię nic skleić.
Tyle emocji przewija się przeze mnie, gdy czytam ten rozdział.
Słowa Thomasa nie mogą być prawdą, ja w to wierzę.
Przepraszam, znów nie potrafię ;c
Czekam na kolejny
Buziaki ;*
Nie wierzę...
OdpowiedzUsuńTemu Bartkowi to bym....ahhh...
Nie wierzę, że Thomasowi tak po prostu przestało zależeć...
Tak łatwo się nie zapomina....
Pozdrawiam i lecę czytać kolejne bo mam niezłe zaległości :)