niedziela, 21 grudnia 2014

Dwudzieste zaklęcie. ♥



„-Nie chciałam złamać Ci serca…
-A ja nie chciałem się w Tobie zakochiwać. Jak widać, wszyscy popełniały błędy.”

        Nie miała pojęcia jak do tego doszło, że na chwilę straciła czujność, co przypłaciła ostrym bólem serca. Przestała się pilnować, przez co zakochała się bez końca. Przysięgała sobie po nocach, że nigdy się nie zakocha, jednak wpadła w to uczucie całkowicie. Powinna wiedzieć na co się zanosi i nie dać się zaskoczyć. Powinna, lecz tego nie zrobiła. Przy Nim nie patrzyła dokąd zmierza. Raz po raz jedynie zatracała się w Jego oczach, a On z dnia na dzień coraz bardziej obecny był w Jej świecie, w której spełniał rolę chłodnej, orzeźwiającej fali. Płonął w Jej żyłach, nim zdążyła się obejrzeć. Stała się uzależniona od Niego i miłości, którą mu darowała. Uzależniona jak od silnego narkotyku, który mimo swojej mocy, nie pozwalał Jej się nasycić. Nawet, gdy Go przy Niej nie było, zatracała się w niebieskości Jego oczu, będąc całkowicie poza kontrolą. Gdy noc spowijała dzień, w Jej głowie trwał tylko On. Mimo że Go nie było, czuła delikatną woń Jego ciała, którą się odurzała i która jakże skutecznie Ją hipnotyzowała. Kiedyś myślała, że nie mogłaby żyć bez Niego. Że nie zniosłaby bólu. Że nie wytrwałaby jednej nocy z myślami, że Jego już nie ma. I miała rację. Co dnia umierała coraz bardziej. W najbardziej drastyczny sposób, jaki istnieje. Jej dusza i ciało umierało bez Niego. Nie mówiąc już o sercu, które zatrzymało się, kiedy dowiedziała się, że Jego nie ma już na tym świecie, na którym żyje i Ona. Nie zliczy ile razy  płakała nad Jego zdjęciem. Nie zliczy ile razy wchodząc pod prysznic, wsłuchując się w strumień lecącej wody, słyszała Jego głos. Nikt nie ma pojęcia jak wszystko wokół boleśnie kojarzyło Jej się z Nim. Pragnęła znów Go poczuć. Usłyszeć przepełniony ciepłem głos. Wielokrotnie zamykała się sama na strychu, próbując odtworzyć Jego obraz, choć nigdy wcześniej nie próbowała nawet dotykać sztuki malarskiej własnymi dłońmi. Nie mogła jednak znieść, że wszystkie kolory związane z Nim, podstępnie rozmywał czas, który nieubłaganie płynął przed siebie, nie oglądając się na Nią. Wszystkie kolory zostały we śnie. Mogła o nich jedynie marzyć. Teraz świat postrzega i będzie postrzegać w czarno-białych barwach, nie potrafiąc uronić nawet jednej łzy, która choć w małym stopniu mogłaby oczyścić Jej duszę. Stała się tłem we własnym życiu, nie czując nic innego oprócz bólu. Z nikim nie rozmawiała, choć nieustannie pilnowała Ją Aśka. Szatynka bała się bowiem, że Jej przyjaciółka kolejny raz ponowi próbę odebrania sobie życia. Myliła się jednak. Gdyby Emilka miała to zrobić, już dawno by się to stało. Michael chciał, by żyła. Nie umiałaby spotkać się z Nim twarzą w twarz, tam u góry, gdyby dobrowolnie odebrała sobie życia. Wolała przechodzić nieludzkie męczarnie i katorgi, niżeli Go zawieść. Mimo że została okradziona ze wszystkich możliwych uczuć, nadal próbowała przetrwać godnie następny dzień. Czuła się słabo. Z dnia na dzień, wydawałoby się, ze jest coraz chudsza i bledsza, lecz jak miała dodać sobie sił? Najzwyczajniej była zdecydowanie za słaba, by wykrzesać z siebie motywację, choć miała świadomość, że jest blisko od sprawienia zawodu Michiemu. Gdy patrzyła na jedzenie, czuła jedynie, że mdli Ją coraz bardziej i bardziej. Czy można myśleć o jedzeniu, kiedy nieludzki ból rozszarpuje duszę człowieka na drobne kawałeczki? 

            -Emilko, musisz coś zjeść. Jesteś nieludzko chuda, a i mam wrażenie, że zaraz mi się tutaj przewrócisz- mówiła troskliwie, podsuwając pod nos rudowłosej talerz z kanapkami oraz kubek gorącej herbaty.
-Nie jestem głodna- powiedziała cicho, czując, że w głowie szumi Jej coraz bardziej. Czuła jak opada z sił, lecz nie dawała sobie rady z przywróceniem dawnych sił, choć w najmniejszym stopniu. Ludzie, którzy nie widzieli Jej jakiś czas, z pewnością nie poznaliby Emilki na ulicy. Stała się nie tylko innym człowiekiem wewnątrz, lecz zewnętrzna część dziewczyny również przeszła kategoryczne zmiany. Szkoda, że na minus…
-Od kilku dni nic jesz- warknęła, czując, że powoli traci cierpliwość. Była z Emilką od dnia, kiedy dowiedziała się o śmierci Michaela. Żadne słowa jednak do Niej nie docierały. Gdy szatyna coś mówiła, Emilia wpatrywała się tępo w ścianę, całkiem oderwana od życia realnego. Wiedziała, że nie jest Jej łatwo, lecz nie mogła zrozumieć dlaczego rany zamiast powoli się goić, jedynie się pogłębiały…
-Mniejsza z tym- nadal patrzyła w jasną ścianę w jadalni, szukając w swoim wzroku choć jedno wspomnienie Michaela, które nie zostało wyprane z uczuć i kolorów. Na próżno. Panika i rozpacz jedynie narastała i potęgowała na swej sile, a Jego nadal nie było…
-Nie bądź taką egoistką!- krzyknęła, uderzając pięścią o stół.- Są jeszcze ludzie na tym świecie, którym na Tobie zależy! Zamiast ulżyć im w bólu, gdy patrzą na Ciebie, Ty nawet nie próbujesz walczyć o siebie!- postawa rudowłosej wzbudzała w Aśce jedynie irytację. Powinna kierować się raczej delikatnością, troską i bezwarunkową obecność, lecz zmartwienie kiedyś i tak przeradza się nerwy, gdy ktoś kto jest tak ważny, nie walczy o siebie, a nawet nie próbuje tego robić.
-Przepraszam- wyszeptała jedynie, ledwo podnosząc się w drewnianego krzesła. Każdy krok, który stawiała przepełniony był niepewnością i bezsilnością. Nie tylko psychicznie stała się wrakiem. Fizycznie również gołym okiem widać było wyniszczenie… Nic dziwnego, skoro ciągle czekała, chociaż tak naprawdę nie mogła mieć nawet złudzeń, że się doczeka. Wstawiała rano z łóżka i czekała. Patrzyła na coraz bledsze w Jej oczach ściany pensjonatu i czekała. Gdziekolwiek by nie szła, wiązało się to z czekaniem. Gdy wracała, czekała. Spełniała swoje obowiązki w pracy, jednocześnie bez większego zaskoczenia czekając. Ścieliła łóżko, błądziła wzrokiem po książce, którą próbowała czytać i czekała. W nocy patrzyła w gwiazdy, czekając. Cały czas czekała. Pragnęła by w końcu wrócił. Wrócił, bo to przestało już być śmieszne… Czekała, choć nie miała na co.
-I co ja mam już robić?- wyszeptała do siebie, wtapiając ręce w swe długie, ciemne włosy. Brak pomysłów i jedyna pusta w głowie dała dać się we znaki. Próbowała właściwie wszystkiego, aby pomóc przyjaciółce. Ona jednak raz po raz, odrzucała Jej chęci, nawet nie mając świadomości jaki ból Jej przy tym sprawia. Zostało jedno jedyne wyjście. Skoro Ona już nie dawała rady, ktoś inny musiał przejąć pałeczkę i chociaż spróbować.- Cześć, Gregor- przywitała się ponuro z szatynem, czując, że ręka, która trzymała przy Jej uchu telefon komórkowy, drży coraz bardziej.- Nie, nie przyjeżdżam. Jeszcze nie teraz. Dzwonię po to, że musisz przekonać Thomasa, aby porozmawiał z Emi. Sama już naprawdę nie daję rady…

            Znać drugiego człowieka, to nie jest równoznaczne z wiedzą jakie jest Jego ulubione warzywo, kolor, pora roku. Znamy człowieka dopiero wtedy, gdy wiemy jak wywołać uśmiech na Jego twarzy bądź łzy na policzku. Należy jednak mądrze dysponować tą wiedzą. Bo w życiu przeważnie bywa tak, że ludzie znikają tak szybko, jak się pojawili, mydląc oczy różnego rodzaju deklaracjami, w które do bólu wierzymy i chcemy wierzyć. Wmawiają, że nasze zdanie ma znaczenie. Ba, że jest najważniejsze. W rzeczywistości, w swojej głowie wiedzą swoje. Znają cele, do których chcą przekonać ludzi, którzy stali się tylko niewinną ofiarą. A później- pyk. Światło gaśnie. Nie ma ich. Zniknęli, skradając kawałek nas…
-Wiem, że nadal strzelasz te swoje fochy, ale nie przyszedłem się z Tobą kłócić- powiedział pewnie szatyn, wchodząc niespodziewanie do domu blondyna. Zastał akurat Thomasa na wspólnej zabawie z Lilly, która w Jego oczach z dnia na dzień stawała się coraz większa, jak i podobniejsza do swego ojca.
-Wyjdź z mojego domu- wycedził, udając, że nadal bawi się ze swoją córeczką.
-Nie po to tak nagimnastykowałem się wchodząc tutaj bezszelestnie, żeby teraz od tak po prostu sobie wyjść- zasiadł na kanapie w salonie przepełnionym światłem, lustrując sylwetkę blondyna.
-Nie zamierzam się z Tobą cackać, Schlierenzauer- warknął stanowczo, spoglądając przez ramię na szatyna.- Jeśli nie wyjdziesz z mojego domu w ciągu minuty, Twoja buźka nie będzie już taka roześmiana.
-Rozmawiałem z Aśką- szybko przeszedł do rzeczy, nie chcąc jeszcze bardziej narażać się blondynowi.- Jesteś potrzebny.
-Aśce?- roześmiał się.- Jesteś równie żałosny jak Ona. Jeśli myślisz, że coś dla Niej zrobię, to się grubo mylisz- nadał śmiał się, nie spuszczając nawet na chwilę z oka małej istotki, którą zabawiał.
-Dla Emi- próbował wysilić się na naturalny i spokojny ton głosu, gdyż wiedział, że nerwy nie są najlepszym doradcom w zaistniałej sytuacji, gdy blondyn naprawdę mógł w dużym stopniu pomóc dziewczynie.
-Co z Emi?- spytał obojętnie, lecz na Jego twarzy mimowolnie pojawił się grymas zmartwienia.
-Z dnia na dzień jest coraz gorzej. Nic nie je. Z nikim nie rozmawia. Ledwo trzyma się przy życiu… Jest naprawdę niedobrze. Dłużej tak nie da się żyć…- mówił z wyraźnym przejęciem i przerażeniem faktycznego stanu rudowłosej.- Jesteś chyba jedyną osobą, która może coś tutaj zdziałać. Ostatnią deską ratunku…
-Nie zamierzam nic zrobić- powiedział stanowczo, pewny swojego postępowania.- Ktoś taki jak Emilia dawno został wymazany z mojej pamięci. Nie znam Jej i chyba nigdy nie znałem. Zatem tracisz tylko swój czas.
-Jak możesz tak mówić?- wykrztusił, nie czując nawet jak podnosi się z kanapy.- Dopiero co umierałeś z miłości do Niej!- krzyknął, nie panując nad sobą i swoim zachowaniem.
-Nie krzycz przy moim dziecku, jasne?- zdołał wywarczeć.- Wynoś się stąd. Nie liczcie nawet na jakąkolwiek moją interwencję- dopowiedział, odrywając wzrok od Gregora, powracając do zabawy z Lilly.
-Kiedy zdołałeś się tak zmienić, Thomas?- powiedział niedowierzająco, po czym zaraz wyszedł z mieszkania Morgensterna. Jak usprawiedliwić zachowanie Thomasa? W jaki sposób wytłumaczyć? Został zraniony, owszem. Jednakże tak szybko nie przestaje się kochać. Może nie kochał prawdziwie? Może mylił się co do swoich uczuć? Miłość jest w końcu nie tylko akceptacją drugiej osoby, taką jaką jest. To przede wszystkim wzajemna pomoc w każdej sytuacji. To bezgraniczna opieka nawet w niepotrzebnej sytuacji. To nieokreślone piękno, którego nie są w stanie pojąć inni. Miłość to ciągłe udowadnianie własnych uczuć, mimo że dotkliwie została zraniona… Teraz tylko On może sobie odpowiedzieć na pytanie czy naprawdę kochał Emi, czy tylko tak mu się wydawało…

            -Emi, co się z Tobą, do cholery, dzieje?!- wiecznie uciekać nie mogła. Musiała zakończyć to, co powinna zrobić już dawno. Dość kłamstw. Dość koloryzowania rzeczywistości, wmawiając sobie jedynie wymuszone kłamstewka. Mimo braku sił, obiecała, że okaże się silna. Odważy się. W końcu… Szkoda jedynie, że tak późno. Zdecydowanie za późno.- Aśka nie chce mi nic powiedzieć. Mieszkasz w pensjonacie. Nigdzie nie mogę Cię znaleźć. Wyglądasz gorzej niż ja po tak poważnej chorobie- wymieniał wysoki blondyn, penetrując Ją swymi jasnymi jak woda oczami.- Co się dzieje?!- spojrzała na Niego martwo, mając nadzieję, że chłopak odczyta coś z Jej oczu. Tęczówek, które błagały o ukojenie. O choć chwilowe uśnieżenie bólu.- Nie powiesz?- przerwał krótką chwilę ciszy, która zapadła pomiędzy młodym małżeństwem.
-Nie potrafię- wyjąkała cichutko, czując, że ciągle stąpa po cienkiej linie życia.
-Myślałem, że kiedy weźmiemy ślub, wszystko będzie inaczej wyglądało- westchnął, zajmując swe miejsce na zielonym podłożu obok Polki.
-Przepraszam, że nie potrafię być dobrą żoną- powiedziała ze skruchą, chowając twarz pomiędzy kolanami.
-Cokolwiek by się nie działo, Emilko, jestem. Chcę, żebyś to wiedziała- ujął Jej dłoń, lecz rudowłosa szybko wyrwała Ją z uścisku Bartka. Urażenie i odrzucenie. Jedynie to wtedy poczuł.- Co jest?- spytał drażliwie, widząc reakcję dziewczyny na Jego zbliżenie.
-Trudno to wytłumaczyć- jęknęła cichutko, czując w sobie wewnętrzny płacz, lecz nie miał on ujścia w postaci łez. Dlatego też, tak strasznie przeszkadzał i leżał na duszy.
-Spokojnie…- wtulił Ją do siebie, a Ona w tej samej chwili poczuła dziwne uczucie. Jakby zdradzała Michaela. Jakby sprawiała mu ból. Jakby Go zawodziła. Drgnęła, co wyraźnie poczuł blondyn.- Nasza miłość przezwycięży wszystko…
-Naszej miłości nie ma…- wyszeptała, patrząc załzawionymi oczyma na postać blondyna.- Nigdy nie kochałam Cię w Taki sposób…
-Ale mówiłaś…
-Nie umiałam zaprzeczyć, kiedy mi to powiedziałeś- przerwała mu, nieprzerwanie wpatrując się w Jego smutne tęczówki.- Pierwszy raz komuś na mnie zależało… Bartek… Nigdy nie doświadczyłam miłości, nawet rodzicielskiej. Kiedy zacząłeś mówić mi jak bardzo mnie kochasz… To było tak wspaniałe uczucie… Ja… ja nie wiedziałam, co robię, na co się porywam… Nic nie wiedziałam…
-W takim razie po co zgodziłaś się na ślub?!- krzyknął pogardliwie na dziewczynę, która nagle spuściła swój wzrok z sylwetki Bartka.
-Nie umiałam powiedzieć „nie”- przyznała wstydliwie, wycierając pojedynczą kroplę spływającą po Jej policzku.- Trochę za późno, ale…
-Trochę?! Trochę?!- krzyczał jak opętany, mając w swych źrenicach jedynie pulsującą nienawiść oraz głęboką urazę do Emilki.- Jak mogłaś mi tak rozwalić życie?!
-Nie zapominaj dzięki komu je masz!- uniosła się natychmiastowo, na same wspomnienie wydarzeń z przeszłości.
- Zejdź mi z oczu- syknął z odrazą.- Natychmiast!- krzyknął, pchając przed siebie gwałtownie dziewczynę, która jakby niesiona z wiatrem odleciała kilka metrów, boleśnie upadając. Upadła i nie miała sił wstać. Nigdy jeszcze coś takiego Jej się nie przydarzyło. Jeszcze nigdy nie czuła się tak bezsilnie we własnym ciele jak teraz. Stała na czworaka, przełykając gorzkie łzy rozpaczy i paniki. Co działo się z Jej ciałem? Czemu nagle przestało Ją słuchać? Dlaczego nie miała siły iść na własnych nogach dalej?

Thomas…
Piszę do Ciebie ten list, żeby ostatecznie się z Tobą pożegnać. Który to już raz się żegnamy? Trzeci? Dobrze pamiętam? Cóż… Mniejsza z tym. Nie to jest teraz najważniejsze.
Chcę, żebyś wiedział, że nigdy nie przestanie mi na Tobie zależeć. Nieważne czy będę w tej zabitej dechami wsi, czy wyjadę na koniec świata albo w ogóle mnie tu nie będzie. Jesteś kimś ważnym w moim sercu, naprawdę. Przez tak długi czas zwodziłam i Ciebie, i siebie, bo mimo pewności uczuć, tak naprawdę nie wiedziałam co czuję. Absurdalne, prawda?
Chciałam wyjaśnić Ci prawdę na temat mojego „małżeństwa”, o ile można to tak nazwać. Wstyd przyznać się do błędu, ale wierzę, że Tobie nawet teraz mogę ufać. To naprawdę tak strasznie skomplikowane, że nie potrafię ubrać tego w słowa. Zatem warto z tego wszystko jedynie wiedzieć, że nie potrafiłam odmówić. Ciągle wmawiałam sobie coś, co jest nieprawdą, nie patrząc na swój własny ból, a na to co czują inni. Zwłaszcza Bartek, który deklarował mi miłość. Później samo wyszło, a ja nie umiałam mu się postawić. Nie umiałam powiedzieć, że nie chcę tego samego. Że nie czuję tego samego… Stchórzyłam. Tylko tak można to nazwać. Wybacz…
Teraz, kiedy Michaela nie ma, nawet nie masz pojęcia jak nie potrafię poskładać dwóch elementów układanki swojego życia w całość. Najgorsza jest ta bezsilność. Chcę ze wszystkich sił, ale nie umiem. Nie mam sił. To dokładnie tak, jakby ktoś podcinał mi ciągle skrzydła. Wiem, że muszę. Nie chcę Go zawieść. Nie chcę zawieść również Ciebie, Thomas. Mimo że mnie nienawidzisz… Sprawiałam Ci ból nieustannie, wiem. Przepraszam. Choć tak jedno, banalne słowo nie cofnie przeżytych w zgryzotach chwil. Odtrącałam Cię. Dawałam ciągle do zrozumienia, że nie chcę mieć z Tobą nic do czynienia, a wbrew sobie, głęboko w swojej duszy, pragnęłam Cię. Za wszelką cenę chciałam, byś miał wszystko co najlepsze. Kiedy Aśka oskarżyła Cię o coś tak podłego, ja ufałam Tobie, nie Jej. Potrafisz to zrozumieć? Bo ja nie… Wierzyłam człowiekowi, który tylko mnie krzywdził, kąsał każdego dnia, czytał mój pamiętnik, upokorzył mnie przed Michim. A nie uwierzyłam własnej przyjaciółce…
Tak, Thomas, kocham Cię. Kocham Ciebie i Michaela. Nic tego nie zmieni. To dziwne, że mam w sercu dwie osoby, wiem. Możesz tego nie rozumieć. Sama tego nie rozumiem. Michaela pożądałam w każdym aspekcie życia. Był najpotrzebniejszym do życia tlenem. Gdzie w tym miejsce dla Ciebie? Otóż, mimo że wyobrażałam sobie życie tylko u boku Michiego, bez Ciebie nie mogłabym żyć. Musiałbyś być przy mnie, bo inaczej uschłabym jak niepodlewana od miesięcy roślinka.
Każdą chwilę z Tobą doceniam, szanuję i chowam głęboko w sercu, gdzie tylko ja mam dostęp. To więc tyle. Wszystko, co chciałam Ci powiedzieć zawiera ten list. Jest niczym w gąszczu moich uczuć, lecz choć w małym stopniu ulży mi, kiedy będę to wszystko opuszczać.
Wspominaj mnie czasem ciepło, proszę. Choć nie wiem czy mam prawo o to prosić…
Przepraszam jeszcze raz. Dziękuję za wszystko. Żegnam na zawsze…
                                                          
          Emilia

♥♥♥
Piątek, 24.07.2015 r.
Dziwna sytuacja. Zależy mi, choć nie powinno. To kara. Kara za to, że z taką łatwością dałem się podejść tym niewinnym, na pozór, oczkom Emilii. Mówiąc, że Ona dla mnie nie istnieje, mówię tylko i wyłącznie prawdę.
Ludzi nie rani się przez przypadek. A Ona ciągle to robiła. Kiedyś wierzyłem, że jest niewinną, nieskazitelną duszą, wśród innych pospolitych dusz, lecz teraz mam pewność, że Jej dusza jest jedynie czarniejsza niż pozostałe. Najgorsze paskudztwa mają w końcu najlepszy kamuflaż, prawda?
Cierpi… Cóż, zabrzmi egoistycznie, ale teraz Jej kolej. Teraz nic już mnie nie obchodzi. Był Jej czas. Był Nasz czas. Teraz na wszystko jest już za późno. Ale ja nie będę żałować. Emilia może nawet nie żyć. Nie zrobi to na mnie większego wrażenia.
Jak sobie pościeliła, tak się wyśpi…

______________________________________________

No to sprawa Bartka jakoś została wyjaśniona.
Mam głęboką nadzieję, że nie znienawidzicie mnie do reszty i zechcecie się podzielić ze mną opiniami nt. tego zaklęcia. :) 
Widzimy się we wtorek,
buziaki. ;*

9 komentarzy:

  1. po raz kolejny doprowadziłaś mnie do płaczu, wiesz?
    to wszystko jest takie.. takie smutne i prawdziwe. Nareszcie trafiłam na bloga, w którym są problemy, które są bardzo realistyczne. Nareszcie czytam coś, co przypomina mi chwilami moje życie.. może dlatego aż tak bardzo się w to wszystko wczuwam..
    Mam nadzieję, że Thomas jednak zmieni zdanie po przeczytaniu tego listu.. Emi może i nie postąpiła dobrze, ale zasługuje na drugą szansę..
    A Bartek? no cóż, okazał się zupełnie innym człowiekiem.. wcześniej żywiłam do niego chociaż troszkę sympatii, bo poza tym, że nie podobał mi się ten cały ślub, nie zrobił nic takiego. W końcu nikogo nie można karać za uczucia, prawda? dzisiaj jednak przeszedł samego siebie.. wiem, że złość zrobiła swoje, ale cholera nie miał prawa tknąć Emi nawet palcem.. Co prawda, nie zrobił jej nie wiadomo jakiej krzywdy, ale w jej stanie każdy upadek może byś poważny..
    Dziękuję Ci za tego bloga, bo dzięki Tobie zaczynam dostrzegać pewne aspekty, których wcześniej nie widziałam.. Nieświadomie pomagasz mi rozwiązać pewne problemy, wiesz ? ;)
    Pozdrawiam serdecznie i czekam z niecierpliwością na następne zaklęcie <3

    OdpowiedzUsuń
  2. No kochana...
    Jest mi smutno. Dlaczego? Bo Thomas jest tak skamieniały. Nie potrafi odrzucić tego wszystkiego w niepamięć i zacząć żyć na nowo. Dlaczego nie chce zrozumieć Emilki? Rozumiem, naprawdę rozumiem, że zraniła go tak bardzo, jak tylko zranić może mężczyznę kobieta, ale on w gruncie rzeczy robił to samo. On również wbijał szpile w serce Emilki. Niech o tym nie zapomina. Niech pamięta o tym, jakie zmartwienia fundował swojej Emilce. Najłatwiej jest obwiniać innych i nie dostrzegać tego, co samemu robi się źle... :c
    Boli mnie to wszystko.. może tak samo jak ich dwoje.
    Bartek bardzo mnie zdenerwował. Staram się go zrozumieć, ale nie potrafię. :x Chyba już go nie lubię...
    Nie pozostaje mi nic innego, jak czekać na kolejną nowość. :3
    Buziaki :*

    OdpowiedzUsuń
  3. Jak ty to robisz, co? Jak ty to robisz, że co chwilę płaczę?
    Nie mów mi tylko teraz, że Milka znów spróbuje odebrać sobie życie? Jesteś niemożliwa, naprawdę. Wiem, że nie jest łatwo podnieść się po śmierci ukochanej osoby.. Wiem, że ciężko jest żyć bez niej.. Ale przecież nie zmienimy przeszłości. Dalej żyjemy, i trzeba to życie przeżyć prawdziwie. Mam nadzieję, że list dojdzie do Thomasa, za nim będzie za późno. Wiem, że on jest zraniony, ale nie może być obojętny wobec jej cierpienia! To nie na tym polega miłość, prawda? Bo po rozstaniu kochamy dalej, tylko tymi połamanymi częściami serca. I czuję, że Thomas próbuje właśnie tę miłość zagłuszyć. Nawet jego malutka córeczka Lily nie zastąpi mu Emi. Nikt mu jej nie zastąpi. NIKT... I mam jeszcze jedną sprawę do omówienia : Bartek. Od początku bloga stanowił przynajmniej dla mnie zagadkę. Po dzisiejszym rozdziale wnioskuję, że Bartek prawdopodobnie chorował na białaczkę (bądź inną chorobę potrzebującą przeszczepu) i dostał przeszczep od Emi. Mówił Milce, że ją kocha, ale myślę, że to była bardziej wdzięczność, niż miłość. Wdzięczność za uratowanie życia... Emi nigdy nie doświadczyła miłości : ani od strony chłopaka, ani od rodziców. To pewnie dlatego pomyliła litość z miłością... Brzmi trochę śmiesznie, ale właśnie tak myślę...
    W każdym bądź razie czekam na następnego ;**

    OdpowiedzUsuń
  4. Matko jaki ten rozdział jest cudowny.! Co prawda, zachwycam się każdym Twoim dziełem, ale ten wyszedł Ci na prawdę rewelacyjnie. Co prawda, smutku tu nie brakuje w ogóle, ale i tak mi się podoba. Strasznie szkoda mi Thomasa, w życiu nie pomyślałabym, że to wszystko może się tak potoczyć. Wiedziałam, że Thomi w końcu tego nie wytrzyma. Nie dziwię mu się, ale żeby aż tak jej nienawidzić... ;c Przecież on ją kocha, jak to możliwe że z dnia na dzień tak znienawidził jedną z najważniejszych osób jego życia. Z drugiej strony, on też nie był bez winy, też ranił Emilkę. Nie lubiłam Bartka i tym bardziej nie polubię go po tym jak potraktował Emi. Nie mogę się doczekać kolejnego. <3 <3

    Buziaki :*

    OdpowiedzUsuń
  5. Rozdział cudowny <3
    Kiedy go czytałam w moich oczach pojawiły się łzy..
    Piszesz tak pięknie, że nie da rady się nie wzruszyć..
    Po prostu kocham tego bloga <3
    Smutno mi, że tak się to potoczyło..
    Emi jest załamana , a Thomas wcale nie jest w lepszym stanie..
    Tak łatwo można się pogubić ..
    Nie dziwię się , że nienawidzi Thomas, Emi bo przecież doświadczył tyle bólu , cierpienia ale pomimo tego myślę,że powinien pomóc Emi bo nawet jeśli się kogoś nienawidzi trzeba tej osobie pomóc , bo przecież każdy z nas popełnia błędy , nikt nie jest idealny..
    Ale mam wrażenie, że ta dwójka jeszcze natrafi na siebie..
    Bo jest taka miłość, która nie umiera choć zakochani od siebie odejdą..
    Bartek ? Cóż, cieszę się , że sprawa się wyjaśniła..
    Chyba lepsza jest gorzka prawda od najsłodszego kłamstwa..
    No nic czekam na dalszy ciąg :)
    I już nie mogę się doczekać, nie wiem jak dotrwam do wtorku :*
    Z niecierpliwością czekam nn :*
    Pozdrawiam <3

    OdpowiedzUsuń
  6. Nie potrafię nic napisać, bo dławię się łzami, za dużo!! czekam na następny...

    OdpowiedzUsuń
  7. Jezusie, zabij mnie. Naprawdę.
    Jak mogłam?!!?!?!? JAAAAAK? Czuję się okropnie :/ Zniknęłam ze świata blogowania na cztery miesiące i czytając ten rozdział widzę, że ominęło mnie coś wielkiego. Obiecuję, że w najbliższym czasie nadrobię. Tylko proszę, informuj mnie o nowościach. I bardzo Cię przepraszam ;c
    Jak przeczytam, to napiszę dłuższy komentarz.
    Tym czasem zapraszam do siebie na rozdział siódmy, który pojawił się po takim długim czasie :/
    http://ciesz-sie-kazda-chwila.blogspot.com/
    Przepraszam za spam i pozdrawiam :*

    OdpowiedzUsuń
  8. Kolejny raz brakuje mi słów, a łzy płyną po moich policzkach.
    Nie mam pojęcia, dlaczego zawsze jak mam ci tutaj coś sensownego napisać to najprawdziwiej w świecie nie potrafię nic skleić.
    Tyle emocji przewija się przeze mnie, gdy czytam ten rozdział.
    Słowa Thomasa nie mogą być prawdą, ja w to wierzę.
    Przepraszam, znów nie potrafię ;c
    Czekam na kolejny
    Buziaki ;*

    OdpowiedzUsuń
  9. Nie wierzę...
    Temu Bartkowi to bym....ahhh...
    Nie wierzę, że Thomasowi tak po prostu przestało zależeć...
    Tak łatwo się nie zapomina....
    Pozdrawiam i lecę czytać kolejne bo mam niezłe zaległości :)

    OdpowiedzUsuń